Nauczyciel z komputera

O tym, jak nauka zdalna wpływa na relację uczeń-nauczyciel oraz o wyzwaniach nauki online z Magdaleną Niemczuk-Kobosko*, nauczycielką, tutorką i coachem rozmawia Joanna Szulc

Jesteś nauczycielką angielskiego, od kilku tygodni prowadzisz zdalne lekcje. Tęsknisz za swoimi uczniami?

Bardzo. Kiedy rano odpalam komputer, patrzę na ich twarze i próbuję z nich wyczytać, jak się mają. Pierwsze 10 minut lekcji to zwykle rozmowa o tym, jak znoszą kwarantannę i ten cały niepokój. Oni się boją, widzą lęk rodziców, słyszą, że nie będzie pracy, pieniędzy, że upadają firmy. Staram się być w ich życiu takim dorosłym, który pojawia się rano i uśmiecha do nich, trochę żartuje, trochę wspiera. Nie wiem, na ile mogą liczyć na takie uspokojenie ze strony rodziców, więc chcę im je dawać.

No, ale takie poranne rozmowy nie mogą trwać za długo, bo mamy program do przerobienia, więc przechodzimy do konkretów.

 

Lekcje wyglądają podobnie, jak w szkole?

Nie. Spotykamy się najpierw na wideoczacie, rozmawiamy, wyjaśniam tematy, które chcę poruszyć. Potem dostają czas na pracę indywidualną, a po godzinie takiej pracy znów się spotykamy online. Mogą wtedy dopytać, jeśli czegoś nie rozumieją, sprawdzić, czy dobrze wykonali polecenia, pokazać swoje prace. Mam wrażenie, że wielu moich uczniów bardzo dobrze odnalazło się takim systemie. Wzięli odpowiedzialność za własną naukę. Zależy im. Kiedy przychodzi pora konsultacji, naprawdę chcą ze mną porozmawiać i denerwują się, jeśli akurat kolega zabiera należny im czas. To są nastolatkowie, wiadomo, że czasem ktoś zacznie się wygłupiać, gadać nie na temat. Ale pilnują się nawzajem. Jest też – cudowna z mojego punktu widzenia, choć może nie powinnam się do tego przyznawać – opcja wyciszenia takiego gaduły na czacie. Gdyby w klasie też się dało tak zrobić… A tak poważnie: widzę, że oni bardzo dojrzeli przez te parę tygodni.

 

Jak konstruujesz lekcje? Korzystasz z różnych nowoczesnych narzędzi?

Z moich obserwacji wynika, że nauczyciele dzielą się na dwie grupy. Tych, którzy nienawidzą nowoczesnych form komunikacji, nie chcą się tego nauczyć, stawiają opór. I tych, których nazwałabym entuzjastycznymi gadżeciarzami – z zachwytem korzystają z nowoczesnych technologii, przerzucają się z jednego komunikatora na drugi, wyszukują interaktywne narzędzia. Ja należałam do tej drugiej grupy, ale szybko doszłam do wniosku, że robię błąd, zalewając moich uczniów coraz to nowymi pomysłami. Oni mają wielu nauczycieli, jak z każdym będą się inaczej komunikować, to będzie im po prostu trudno się odnaleźć. Dlatego wybrałam minimalizm.

 

To znaczy?

Komunikuję się przez dziennik elektroniczny i jeden program do wideokonferencji. Poza tym opieram się na podręczniku, bo to ważne, żeby uczniowie mieli taką bazę, do której mogą się odnieść. Podręczniki mają w domach, mogą sprawdzić, doczytać, zobaczyć, w którym miejscu programu się znajdują. Nie znaczy to, że robimy wszystkie zadania z książki. Czasem polecam im inne źródła, ale tylko takie, co do których mam pewność, że są wartościowe i sprawdzone.

 

Możesz podać przykład?

Dziś właśnie wysłałam swojej klasie link do serwisu dlaucznia.pl, gdzie są naprawdę dobrze omówione tematy, dodatkowe filmy, quizy, fiszki, wszystko rzetelnie przygotowane. W internecie jest dużo treści do nauki angielskiego, ale nie wszystkie godne polecenia. Są sensowni youtuberzy, ale też tacy, których bym nikomu nie polecała.

Czasem korzystam np. z filmów dokumentalnych. Moi uczniowie uczyli się ostatnio mowy zależnej – podsunęłam im film dokumentalny o sprawie awaryjnego lądowania na rzece Hudson, którego dokonał pilot Chesley Sullenberger. W tym dokumencie cytowane są wypowiedzi świadków, więc to świetny przykład użycia mowy zależnej, a przy tym treść jest naprawdę wciągająca. Jako pracę domową zadałam im obejrzenie fabularyzowanej opowieści o tym wydarzeniu (film „Sully” z Tomem Hanksem w roli głównej i sprawdzenie, na ile wierna jest ta adaptacja.

Korzystam także z przemówień na TED, czy z platformy TED-ed, stanowiącej zbiór świetnych krótkich filmów o rozmaitych zjawiskach. To są ciekawe animacje, opowiadające np. o codziennym życiu nastolatka w starożytnym Rzymie albo o tym, dlaczego Holandii nie zalało morze.

Zanim sama coś podsunę uczniom, muszę to obejrzeć i sprawdzić. Tylko sprawdzanie treści jest czasochłonne. W przypadku dlaucznia.pl mam pewność, że to zostało sprawdzone przez profesjonalistów i mogę to polecić uczniom, którzy chcą dodatkowo poćwiczyć czy sprawdzić swoją wiedzę.

 

Jak motywujesz uczniów do pracy?

Mam wrażenie, że ta nowa sytuacja nauki zdalnej sama w sobie jest dość motywująca. Kiedy byli w szkole, tracili dużo czasu na lekcji na gadanie. To jest też potrzebne, bo stanowi część życia szkolnego. Ale nauka przez internet jest dużo bardziej intensywna, sprzyja skupieniu. W szkole nauczyciel był łatwiej dostępny, a przez to nie było takiego głodu kontaktu z nim. Teraz widzę wyraźnie, że stajemy się dla uczniów przewodnikami, mentorami. Zmienia się relacja nauczyciel-uczeń na taką, w której pewien deficyt kontaktu sprzyja rozwojowi. Uczeń więcej pracuje sam, a potem jest w pełni skupiony, gdy może porozmawiać z nauczycielem online. Szczególnie mam tu na myśli uczniów wewnątrzsterownych, mających wewnętrzną dyscyplinę.

Oczywiście praca z nastolatkami ma swoją specyfikę. Śmieję się, że to trochę tak, jakby wejść między stado surykatek, bardzo energicznych i ciekawych świata, które przebierają łapkami i czekają, czy wyciągniesz z kieszeni garść karmy i dasz im coś ekstra. Mam więc zawsze w zapasie jakieś małe wyzwania, za które stawiam oceny, plusy. Nie jestem fanką nagradzania ocenami, ale widzę, że na wielu nastolatków to świetnie działa.

 

Uczniowie są aktywni na lekcjach?

Są, ale wygląda to inaczej niż w realu. Widzę odwrócenie sytuacji. Ci, którzy w klasie dominowali, gadali, dowcipkowali, teraz bywają nieco zagubieni. Trochę wypadli z roli, do której przywykli. Natomiast rozkwitają dzieciaki wysokowrażliwe, nieśmiałe, te, które podczas zwykłych lekcji wycofywały się i rzadko odzywały. Formuła pracy zdalnej wyraźnie im służy. Mogą popracować samodzielnie, mają przestrzeń, by porozmawiać z nauczycielem, spokojnie przedstawić wyniki swojej pracy. Może to kwestia mniejszej tremy, może bardziej indywidualnego toku nauczania. Myślę, że tym uczniom czas kwarantanny pokaże, jak wiele umieją.

 

Komunikacja online zbliża czy oddala uczniów i nauczyciela?

Moim zdaniem, paradoksalnie, zbliża. Pokazuje, że nauczyciel też człowiek, ma kota, który wskakuje na klawiaturę komputera albo dziecko, które pojawia się w kadrze podczas lekcji. Kiedyś jeden uczeń przez długi czas zgłaszał się na lekcji i kiedy w końcu udzieliłam mu głosu, powiedział coś dla niego ważnego: „Pani Magdo, mam takie same rolety jak pani!”.

Widzę swoich uczniów w domowym otoczeniu, często ewidentnie rozczochranych i w czymś, co raczej jest piżamą. Staram się zresztą ich zachęcać do tego, żeby się mobilizowali, wstali, ogarnęli, żeby narzucali sobie pewien rygor. Zaproponowałam, że będę dla nich prowadzić lekcje jogi co rano, żeby im pomóc trochę się rozruszać.

 

Uczestniczą?

Oni niestety nie. Ale rodzice i młodsze rodzeństwo chętnie. To też jakoś konsoliduje naszą szkolną społeczność. Uczę w szkole społecznej. Mam wrażenie, że ostatnio takie szkoły straciły swoją pierwotną wartość, stały się bardziej instytucją, w której rodzic płaci i wymaga. Teraz jesteśmy zjednoczeni we wspólnym kłopocie, bardziej przyjaźnie na siebie patrzymy. Chyba jest więcej zrozumienia dla pracy nauczycieli – kiedy rodzice siedzą całymi dniami ze swoimi dziećmi w domu, mają okazję się przekonać, że uczenie młodzieży to nie jest łatwe zadanie.

 

Brakuje ci kontaktów z innymi nauczycielami? Atmosfery pokoju nauczycielskiego?

Spotykamy się zupełnie spontanicznie online. To takie półformalne rozmowy, trochę pogawędka, a trochę superwizja. Radzimy sobie, jak korzystać z programów, zwierzamy, z czym mamy problem. Myślę, że to ważne, żeby mieć ze sobą taki kontakt i zachęcałabym do tego moich kolegów po fachu. Trzeba móc zwentylować swoje emocje, podładować akumulatory. Zanim pójdziemy uczyć dzieci i dawać im przykład, musimy sami o siebie zadbać.

 

Jakie są teraz najważniejsze zadania stojące przed nauczycielami?

Pierwsze, co przychodzi mi do głowy, to podsuwanie uczniom solidnych, rzetelnych źródeł wiedzy. To nasza odpowiedzialność, by dokonać selekcji tego, co pływa w internetowym oceanie i podsuwać to, co wartościowe. Uczniowie teraz w dużej mierze uczą się sami, my im tylko pomagamy odnaleźć drogę.

A druga rzecz, niemniej ważna: pamiętać o tym, w jakim stanie emocjonalnym są teraz uczniowie. Wspierać ich. Nie chodzi o pocieszanie, ale o uczenie tzw. rezyliencji, czyli sztuki podnoszenia się po porażkach, otrząsania z dramatów. Sytuacja wielu rodzin jest niewesoła. Widzę, że niektórzy uczniowie mówią tekstami (zapewne) swoich rodziców: „Wszystko przepadło, jest fatalnie”. Albo: „Kiedy się to wreszcie skończy”. Z tego, co wiemy od epidemiologów, to się nie skończy ot tak, z dnia na dzień. Będziemy musieli jeszcze długo zmagać się ze skutkami epidemii, także tymi społecznymi. Na to trzeba będzie sił. Zbierajmy więc siły, róbmy, co do nas należy. Uśmiechajmy się do siebie. Razem jakoś sobie poradzimy.

 

Magdalena Niemczuk-Kobosko, nauczycielka, tutorka, coach. Wspiera uczniów starszych klas szkół podstawowych oraz szkół średnich, prowadzi szkolenia dla nauczycieli. Obecnie pracuje w Dwujęzycznej Szkole Podstawowej STO nr 5 im. Zawiszy Czarnego w Warszawie. Ekspertka wydawnictwa Nowa Era, twórcy portalu z interaktywnymi materiałami edukacyjnymi dla uczniów szkół ponadpodstawowych.